Komentarze: 1
Przyjdzie taki dzień, kiedy moje ciało położą na białym prześcieradle
starannie zatkniętym pod cztery rogi materaca, ulokowanego w sali
szpitala troszczącego się o żywych i umierających. W pewnej chwili
lekarz ustali, że mój mózg przestał funkcjonować, a moje życie skończyło się dla wszelkich celów i zamysłów.
Gdy to się stanie, nie próbujcie wlewać w moje ciało sztucznego życia
za pomocą aparatury medycznej i nie nazywajcie miejsca mojego spoczynku
łożem śmierci.
Nadajcie mu raczej nazwę Łoże Życia i zabierzcie zeń moje ciało, aby
mogło dopomóc innym w pełniejszym przeżywaniu ich egzystencji.
Mój wzrok oddajcie mężczyźnie, który nigdy nie widział wschodu słońca,
rozpromienionej twarzy dziecka i miłości w oczach kobiety. Moje serce
oddajcie osobie, której własne serce nie ofiarowało niczego więcej
ponad nie kończące się dni bólu. Krew niech powędruje do żył nastolatka
wydobytego z wraku rozbitego samochodu, tak aby mógł dożyć dnia, w
którym zobaczy własne, bawiące się wnuki. Moje nerki ofiarujcie komuś,
komu życie z tygodnia na tydzień przedłuża specjalna aparatura.
Zabierzcie moje kości, każdy mięsień, włókienko i nerw i znajdźcie
jakiś sposób, by dzięki nim zaczęło chodzić kalekie dziecko.
Zbadajcie każdy zakamarek mojego mózgu. Jeśli to konieczne, weźcie moje
komórki i pozwólcie im rosnąć, tak aby pewnego dnia niemy chłopiec
krzyknął, uderzając piłkę kijem baseballowym, a niesłysząca dziewczynka
usłyszała odgłos deszczu pukającego o szyby jej okna.
To, co ze mnie zostanie, spalcie i rozsypcie popiół na wietrze, by użyźnił ziemię, na której rozkwitną potem kwiaty.
Jeśli koniecznie musicie coś pogrzebać, niech będą to moje błędy, słabości i przesądy krzywdzące moich braci.
Moje grzechy oddajcie Szatanowi. Moją duszę - Bogu.
Jeśli przez przypadek zechcecie mnie pamiętać, zróbcie to poprzez dobry
uczynek lub życzliwe słowo darowane komuś, kto znalazł się w potrzebie.
Jeśli uczynicie wszystko to, o co prosiłem, będę żyć wiecznie...
Pewnego dnia Mark, wracając ze szkoły, zauważył chłopca, który
potykając się, upuścił wszystko, co taszczył ze sobą - sterty książek,
dwa swetry, kij baseballowy, rękawice i mały kieszonkowy magnetofon.
Podszedł do niego i pomógł opzbierać rozrzucone szpargały, a ponieważ,
jak się okazało, szli w tym samym kierunku, pomógł chłopakowi nieść
część bagażu. Po drodze Mark dowiedział się o nim nieco - miał na imię
Bill, kochał gry telewizyjne, baseball i historię, miewał spore kłopoty
z kilkoma innymi przedmiotami i na dokładkę właśnie rozstał się ze
swoją dziewczyną.
Dotarli do domu Billa, który zaprosił Marka do środka na colę. Spędzili
popołudnie razem, oglądając telewizję, zaśmiewając z tego i owego i
gawędząc. W końcu Mark wrócił do siebie.
Widywali się od czasu do czasu w szkole, raz czy dwa zjedli razem
lunch. Potem obaj "wylądowali" w tej samej szkole średniej, lecz
spotykali się raczej sporadycznie.
Nareszcie nadszedł ostatni dzień nauki. Trzy tygodnie przed rozdaniem
świadectw Bill poprosił Marka o chwilę rozmowy. Zapytał go, czy pamięta
tamten dzień sprzed lat, kiedy spotkali się po raz pierwszy.
- Zastanawiałeś się kiedyś może, dlaczego targałem wtedy ze sobą do
domu tyle rzeczy? Widzisz, opróżniłem swoją szafkę, ponieważ nie
chciałem zostawiać po sobie bałaganu. Zabrałem mamie trochę tabletek
nasennych... Chciałem popełnić samobójstwo, lecz gdy spędziliśmy trochę
czasu razem, rozmawiając i śmiejąc się, zdałem sobie sprawę, że gdybym
się zabił, ominęłyby mnie te chwile; te i tyle innych, które miały
nadejść. Gdy pomogłeś mi pozbierać książki tamtego dnia, tak naprawdę
zrobiłeś o wiele więcej... Ocaliłeś mi życie, Mark...